wtorek, 26 listopada 2013

święty Antoni

Pół roku szukałam koperty ze zdjęciami.
Zrobiłam porządek we wszystkich szufladach.
Byłam przekonana, że w jednej z nich je znajdę.
Przeszukałam dwa worki z makulaturą.
Byłam pewna, że tam są, wrzucone przypadkiem.
Odstawiłam szafy.
Wymiotłam kurz spod łóżka.
Bo na pewno tam wpadły.

Dziś wyciągnęłam je z torebki, którą noszę od roku.
Święty Antoni, choć nieproszony, na pewno zadziałał, ucieszony z tego, że zrobiłam porządek w szufladach. No i pod łóżkiem...

czwartek, 21 listopada 2013

Autobusy w kosmosie

Zaczynam się robić sentymentalna i wzruszam się, kiedy kolejny klient przeprowadza się do domu, którego budowę organizowałam...
 
Rodzina Patyczaków (nie, nie nazywają się tak naprawdę, ale wszyscy są bardzo wysocy, co sprawiało pewne trudności w ustalaniu wysokości drzwi na ich budowę:-) zaprasza na parapetówkę.
 
Dla Mini Patyczaka, lat 5, zafascynowanego kosmosem, wymyśliłam dziś prezent. Dostanie takie plakaty, oprawione w białe ramki. Idealnie pasują do kolorów, które Mama Patyczak wybrała do jego pokoju - brązów i błękitów. I mam nadzieję, że za kilkanaście lat wyśle mi wiadomość z Kosmosu.
"Bo ja, jak będę duży, to będę prowadził autobusy w kosmosie"...Mini Patyczak jest o tym kosmicznie przekonany.
 
 
 
 

środa, 20 listopada 2013

Śmieci zamiast SPA...

Lubię śmieci.
Tak o mnie mówi Pan Waldek. A Pan Waldek to ponoć się zna na ludziach jak nikt. Wolałabym wprawdzie, żeby bardziej niż na ludziach znał się na stawianiu prostych ścian, no ale dobra, niech mu będzie, z tymi śmieciami ma trochę racji.
 
Chodzę po tych budowach i zgarniam. Kartony. Druty. Sznurki. Błyskotki. Puszki. A potem, kiedy po ciężkim dniu powinnam iść do SPA, albo na masaż - ale po sprawdzeniu cen tychże przyjemności szybko rezygnuję - te śmieci są SPA zastępczym.
 
Tnę. Maluję. Wyginam. Wiążę. Wycinam.
Zamiast SPA.  
Działa. 
 
 
 

niedziela, 10 listopada 2013

Inwestor to nie lubi, jak im się ktoś przed chatą kręci...

"Dziękuję ze ofertę. Chętnie obejrzę z inwestorem budowane przez Pana domy..."
"Eee, to znaczy ja mogę podesłać parę zdjęć..."
"Dziękuję za zdjęcia, preferuję osobiste obejrzenie pana budów, wspominał Pan, że sporo ich macie w Poznaniu..."

Taka pogawędka z szefem ekipy wykonawczej odbywa się zawsze wtedy, gdy wybieram ekipę na budowę klienta. I wtedy Panowie Budowlańcy reagują zwykle w jeden z kilku sposobów:

a) "To ja pomyślę, co mogę pokazać i zadzwonię" - nigdy nie dzwoni
b) "Ale wie Pani, ci poprzedni inwestorzy to nie lubią, jak im się ktoś przed domem kręci.."
c) "Jestem mocno zajęty, nie mogę sobie tak jeździć na wycieczki i pokazy"
d) "Ale ja i tak dam Pani najniższą cenę..."
e) "Pani Marianno, NIKT NIGDY nie chce oglądać moich wcześniejszych budów"

Albo, tak jak Pan Zenon, zabiera nas przed piękny dom. Świetnie wykończony, z zadbanym ogrodem, wyróżniający się w okolicy.
"Co Pan tu budował?"
"No, ten dom"
"Ale za jakie etapy budowy był pan odpowiedzialny?"
"No, prawie wszystkie..."
"Prawie wszystkie, czyli które?"
"No, wiele..."
"Panie Zenonie, co pana ekipa robiła przy tym domu, proszę o konkrety, zaraz zresztą zadzwonię do drzwi, żeby zapytać inwestora..."
"No, kanalizę żeśmy kładli..."

Przeraża mnie odwaga tych inwestorów, którzy akceptują ekipę bez dokładnego i szczegółowego sprawdzenia ich wcześniejszych dokonań. Mam takich bohaterów sporo wśród znajomych - myśleć rozważnie (bo wcześniej to chyba tylko romantycznie myśleli) zaczynają dopiero wtedy, gdy zaczynają się "niespodziewanie" pojawiać jakieś problemy z wykonawcą. Nie sprawdzają, bo:
- nie mam czasu
- człowiekowi z oczu dobrze patrzy, co będę marnował czas na jeżdżenie po mieście
- zdjęcia dali, fajne są
- ale jak to tak, mam zadzwonić komuś do drzwi i zapytać, jak się ich ekipa sprawdziła?

Tak, człowieku, właśnie tak! Masz zadzwonić do drzwi i grzecznie się przedstawić i poinformować, że właśnie zaczynasz budowę swojego domu i bardzo ci zależy na opinii o wykonawcy. Najwyżej ktoś ci zatrzaśnie drzwi przed nosem (nigdy mi się nie zdarzyło...), najwyżej nikogo nie będzie w domu (tak, zdarza się), najwyżej potraktują cię jak akwizytora (tak, czasem mnie pytają, co ja sprzedaję:-))

Masz do wyboru - chwilę złego samopoczucia albo lata moralnego kaca i zadawania sobie pytania "Dlaczego ja ich wcześniej nie sprawdziłem!". Co wolisz?